środa, 9 października 2013

Everyday life...

Po kilku deszczowych dniach w końcu wyszło słońce. Dziś temperatury wskazują około 26 stopni w cieniu, plus 10 w słońcu. Aż chce się iść nad morze, poopalać, popływać, zrelaksować... tylko nie ma z kim! Większość osób zaczęła już zajęcia i albo są na uczelni, albo śpią odpoczywając po wyczerpującym poranku. A ja całymi dniami oglądam seriale w internecie i toczę batalię z uczelnią. Rozpisuję plan na wszystkie możliwe sposoby, próbując dobrać jak najbardziej przydatne mi przedmioty, które nie odbywają się wszystkie w tym samym czasie, no i przede wszystkim żeby punkty ECTS się zgadzały. Do rozpoczęcia zajęć zostały dwa tygodnie i niewiele więcej żeby wysłać skorygowane dokumenty do Polski. Dziś po raz kolejny udałam się do profesora w celu ustalenia zmian w Learning Agreement i uzyskania informacji dotyczących organizacji roku akademickiego. Cóż... muszę poczekać jeszcze tydzień (oby tylko), gdyż póki co nie wiadomo gdzie będą odbywać się zajęcia. Specyfika mojego kierunku polega na tym, że przedmioty które będę śledzić musiałam wybrać spośród wszystkich trzech lat studiów i jedne zajęcia mogę mieć na północnym końcu miasta (Zona Annunziata) a inne, bardziej medyczne na południowym (Zona Policlinico). Oddalone od siebie o około 10 km, tak więc w 5 min nie zdołam się przemieścić z jednego miejsca w drugie, a teleportacji jeszcze nie opatentowano. Pokonanie tej odległości w godzinę graniczy z cudem! 


Na dodatek kiedy dowiedziałam się, że zajęcia programowe są tylko do Świąt Bożego Narodzenia, styczeń jest wolny na naukę do egzaminów, do których przystępuje się w lutym- wybuchłam śmiechem! Profesor tylko spojrzał na mnie zdziwiony, po czym krótko wyjaśniłam mu skąd taka reakcja. Myślę jednak, że jest mało prawdopodobne, że w styczniu nie ma w ogóle zajęć, że cały materiał upchną praktycznie w dwóch miesiącach. Moja współlokatorka, która jest na tym samym kierunku mówi, że zajęcia są do końca stycznia i ja jestem tej samej nadziei. Pożyjemy, zobaczymy. 

Jak widać życie Erasmusa to nie tylko imprezy. Bywają też dni pełne nudy i niechęci do wszystkiego, szczególnie jak żyje się w miarę spokojnym mieście. Erasmus to również ogrom stresu, nauka planowania, obmyślania strategii działań, a przede wszystkim prawdziwa szkoła pilnowania swoich interesów (szczególnie w kraju, gdzie ludzie mają luźne podejście do życia), bo jak sam się o nie nie zatroszczysz, to nikt inny się nimi nie zainteresuje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz