czwartek, 28 listopada 2013

zimowe klimaty

Zimno przyszło na Sycylię. Przed wyjazdem cieszyłam się z 10-13 stopniowej zimy tutaj, ale chłód jest ogromnie dokuczliwy! Tęsknię za naszymi mrozami! No może troszkę przesadzam ;) ale pakując się na wyjazd nie przewidziałam siedzenia w domu w grubych skarpetach, w dwóch bluzach, w szaliku, a  do tego pod kocem; z kolei na dworze konieczności zakładania rękawiczek i czapki, której zresztą nie spakowałam. Dziwne też ogarnia mnie uczucie jak idę na przystanek tramwajowy, a po drugiej stronie morza, na szczytach pagórków w Reggio Calabria widzę śnieg. To przecież tak blisko! A jednak tak daleko... Ktoś mógłby mi powiedzieć, że na Etnie też jest śnieg... ale Etna ma ponad 3000 metrów, a te pagórki wcale nie tak dużo. W tym tygodniu na przykład padał grad, a w południowej części Messyny deszcz ze śniegiem. Na grad spadający mi na głowę zareagowałam śmiechem. Byłam w szoku! hahahaha Ciekawe jak bardzo mnie jeszcze zaskoczy tutejsza zimowa pogoda. Współlokatorki ostrzegły mnie żebym się nie zdziwiła jak któregoś dnia się obudzę, wyjrzę przez okno a wokół będzie biało.

W ostatnim czasie Etna daje o sobie znać, jak dla mnie dosyć mocno. Włosi uważają jednak, że to nic poważnego, że należy się nią zachwycać, bo jest niesamowita. Dziś jednak na balkonie znaleźć mogłam pył wulkaniczny. Erupcję widać podobnież nawet z Malty!
http://www.meteoweb.eu/2013/11/etna-leruzione-continua-fortissima-si-vede-anche-da-malta-spettacolari-foto-e-immagini-live/243439/
Szkoda, że nie widać jej z Messyny...

Minęło już dobre pół semestru, zaraz święta i po świętach nauka do egzaminów. A wydawałoby się, że dopiero co tu przyjechałam. Niesamowite jak szybko leci czas! Tak naprawdę to dopiero zaczynam poznawać ludzi, rozkręcać się w towarzystwie, czuć się w miarę swobodnie w grupie innych studentów. Ciężko się odnaleźć jak jest się jedynym Erasmusem, studentem z innego kraju w grupie ponad 100 osób, które w większości się znają, a na dodatek jeśli wykładowcy traktują cię jak rodowitego Włocha...

W związku z tym, że jest zimno, przedstawię Wam moich nowych kolegów:
Tartufo di pistacchio! Na pierwszy rzut oka wygląda jak bajaderka, ale...
...jest to lód pistacjowy z nutellą w środku, posypany świeżymi pistacjami!
Oryginalna wersja to Tartufo di Pizzo, które pochodzi z Kalabrii. To nic innego jak lód orzechowy, mający w swoim sercu ciemną czekoladę, posypany cukrem pudrem i gorzkim kakao.
No i słynny Cannolo, tym razem w wersji nie z ricottą, kremem pistacjowym czy też czekoladą w środku, a z lodami pistacjowymi, posypany oczywiście pistacjami :D

środa, 20 listopada 2013

bo są takie dni...

Miałam nie umieszczać wylewnych i osobistych postów, ale blog miał mówić o życiu na Erasmusie tudzież wydaje mi się on adekwatny. Otóż są takie dni kiedy czuję się jak igła w stogu siana, zagubiona, samotna, zapomniana. Mimo iż mogę spędzać czas ze współlokatorkami, preferuję zostać sama w swoim pokoju, bo na przykład nic nie zrozumiałam dziś na uczelni, wszystko wydaje się takie trudne i mam już dość słuchania wszystkiego po włosku, bo wiem, że ja mam do domu dalej niż one, czuję się "inna", one mimo iż są z różnych miast, zawsze są u siebie, w swoim kraju, mają tu swoich znajomych, z którymi mogą spotkać się w niemal każdej chwili... Dopiero wychodząc z innymi Erasmusami zaczynam się dobrze bawić, odczuwając ich wsparcie, gdyż znajdują się w takiej samej sytuacji jak ja. Dopiero przy nich się otwieram i przestaję się wydawać niemiła, zamknięta w sobie i zdystansowana. Najgorsze jest kiedy czekasz, aż ktoś z bliskich ci lub znajomych osób napisze, zapyta co słychać, a wszyscy milczą, nikt nie napisze, nikogo nie ma na facebooku którego tak godzinami śledzę bezproduktywnie, a jak ja się odezwę do kogoś to odpowie na przykład jednym zdaniem lub słowem i na tym kończy się rozmowa. Mogę pomyśleć, że ma dużo obowiązków życia codziennego albo że nie tęskni, nie myśli, że zapomniał, albo po prostu nigdy nie byliśmy dobrymi znajomymi a tylko kolegami mijającymi się na uczelni, w pracy, na mieście... Mimo iż wyjechałam, obowiązków mi nie ubyło, a wręcz przybyło: dbanie o porządek w mieszkaniu, gotowanie, pilnowanie swoich interesów, bo nie mam tu nikogo kto pomyśli za mnie, kto podpowie, doradzi, uczenie się, uczęszczanie na uczelnię... Zmieniła się moja perspektywa patrzenia na życie, na świat podczas gdy tych co nie wyjechali pozostała ta sama. Więcej myślę, zastanawiam się, kiedy oni w tym samym czasie toczą normalne życie nie odczuwając większego braku jednej osoby, bo reszta otoczenia pozostała bez zmian.
Pragnę podkreślić, że ten post nie ma na celu wywołać w kimkolwiek wyrzutów sumienia, czy też negatywnej reakcji, bo są osoby, które mnie wspierają mimo iż od niektórych z nich nawet tego nie oczekuje i to wręcz ja okazuję brak czasu i zainteresowania ;) , a jedynie ma na celu pokazać z iloma wewnętrznymi problemami spiera się osoba na obczyźnie. Rozmawiałam z dziewczyną z Niemiec, która przeżywa to samo. Próbuje się skontaktować z dobrą koleżanką, zrobić wideo-rozmowę, a tamta nigdy nie ma czasu. Dla nas, mogłoby się wydawać, błahe rzeczy jak wejście na skype, stają się czymś ogromnym i przynoszą wiele radości, kiedy dla innych pozostają zwykłą rozmową, na którą tak ciężko znaleźć pięć minut.
Życzę wszystkim dobrej nocy :):)

poniedziałek, 11 listopada 2013

11 listopada. Dla nas jest Świętem Niepodległości. Na Sycylii jest to dzień Św. Marcina. Dzień roboczy jak każdy inny, niby nic specjalnego, ale krąży powiedzenie: "San Martino- castagne e vino" (Św. Marcin- kasztany i wino). Dla Sycylijczyków dzień Św. Marcina oznacza przejście z łagodnego sezonu letniego,który przeciąga się czasem nawet do końca listopada, w sezon zimowy. W przeddzień można było wybrać się na jarmark, organizowane były różne występy i atrakcje. Zastanawiałam się długo co sprzedają ludzie stojący na ulicy z piecem, z którego jedyne co widać to unoszący się dym- kasztany!!!

Pieczone kasztany. Smakiem przypominają kukurydzę, popcorn z masłem albo bób.
Biscotti di San Martino- mają zaokrąglony kształt, są twarde, kruche i bardzo aromatyczne. Składniki: mąka, nasiona anyżu, cukier puder, cynamon,sól, masło, smalec.
Wedle tradycji herbatniki najpierw moczy się w winie

Mam nadzieję, że jesteście po posiłku czytając mój blog.
podstawowe składniki: ciasteczka kakaowe Pan di stelle, nutella, śmietana (do ubicia)
do tego: mleko i gorzkie kakao

poniedziałek, 4 listopada 2013

Cibo!

Skoro jest pora obiadowa to może napiszę trochę o jedzeniu? Pyszności jest mnóstwo, nie wszystkie niestety śledziłam, zamieszczę więc kilka przykładów :)

Rame di napoli- ciasteczka typowe dla Katanii, przygotowywane specjalnie na święto zmarłych. O środku miękkim, rozpływającym się w ustach. Mogą być kakaowe lub naturalne. Te kakaowe często są nadziane kremem czekoladowo-orzechowym, a wszystkie polane ciemną czekoladą. Udekorowane posypką lub zmielonymi pistacjami.


Crostata di ricotta- czyli sernik (z sera koziego) o podkładzie np. z herbatników. Częstym dodatkiem jest polewa czekoladowa.

Focaccia z oliwkami i cebulą, z szynką, pomidorem, cebulą i serem czy z innymi składnikami- focaccia to rodzaj pieczywa będącego podstawą do pizzy. Podawana przed posiłkiem dla zaspokojenia pierwszego głodu oraz jako dodatek do innych potraw. Dodatki mogą być zarówno w środku, jak i na zewnątrz. Każdy region Włoch ma swój przepis na focaccie.

Parmigiana di melanzane (zapiekane bakłażany w sosie pomidorowym z serem)

Cannolo- rurki z chrupiącego ciasta nadziane kremem z sera ricotta, czekoladowym lub pistacjowym. Forma tradycyjna jest oczywiście z ricottą.

Salame di cioccolato- czekolada, biszkopty, masło, cukier

Smażony bakłażan z bułką tartą- bo bakłażana można przyrządzać na milion sposobów!

połówki bakłażana nadziane farszem m.in. z mięsa i pomidorów, zapieczone na zewnątrz jajkiem

Słynna granita!!!
W Katanii królują: pistacjowy <3, migdałowy, morwa, brzoskwiniowy, truskawkowy, mandarynkowy, ananasowy, czekoladowy, cytrynowy.
W Messynie i na wyspach Liparyjskich najpopularniejsze są: cytrynowy, truskawkowy, brzoskwiniowy oraz kawowy z bitą śmietaną lub bez.
Syrakuza i Raguza to smaki cytryny, kawy i migdałów.
Trapani- smak morwy.
kawowa z bitą śmietaną albo truskawkowo-kawowa
brzoskwiniowo-truskawkowa albo brzoskwiniowa
oczywiście nie może zabraknąć brioche!- bułki drożdżowej, którą macza się w granicie
 albo rogalików z kremem pistacjowym, czekoladowym lub śmietankowym

I oczywiście pasta, pasta i jeszcze raz pasta przygotowywana na milion sposobów. Ja ostatnio próbowałam z pesto di pistacchio, z tuńczykiem albo z cukinia, z owocami morza, z pomidorami, z pesto bazyliowym z pomidorkami…

niedziela, 3 listopada 2013

Czasami potrzeba zmienić miejsce żeby odzyskać wenę.
Spotkania w międzynarodowym gronie przynoszą wiele korzyści. Można dowiedzieć się wielu ciekawostek, a przede wszystkim podszkolić umiejętności językowe. Nie tylko język angielski, ale język każdego kraju, z których pochodzą koledzy i koleżanki. Tak na przykład po węgiersku "na zdrowie" to "egyszegedrie", "dziękuję" - "kusunyum". Prostytutka po arabsku to "szarmuta", a wielbłąd kosztuje 2-3 tysiące euro :D Nauczyłam się też jak przywołać wielbłąda i kazać mu usiąść, tak więc z tą podstawową wiedzą mogę już emigrować do Egiptu. Niestety to co dobre szybko się kończy, i tym sposobem po miesiącu pożegnał się z nami kolega z Węgier, który robił w Messynie badania do swojej pracy magisterskiej.

Nie zaskoczę Was mówiąc, że pogoda nadal dopisuje! ;)  Pierwszy raz w życiu kąpałam się w morzu 3-go listopada!!! i w dodatku się opaliłam. Dni do godziny 15 są ciepłe, ale czuć że słońce nie grzeje już tak mocno. Jedynie między 10-13, co w mieście jest nie do zniesienia. Wieczorami zakładam długie spodnie i bluzę lub lekką kurtkę, bo mimo 15-17 stopni jest duża wilgotność powietrza i odczuwa się chłód.
Fontachello

31 października. Halloween. Catania.
Miasto tętniące życiem całą noc! Ulice zatłoczone samochodami do samego rana. Mnóstwo ludzi poprzebieranych za postaci z najgorszych koszmarów. Dracula, wampiry, czarownice... Pomalowani na blado z krwią wokół ust lub zwyczajnie, w maskach. Królowały jednak prostytutki i gnijące panny młode. Impreza, na którą poszłam odbywała się w dwóch miejscach. Najpierw trzeba było odczekać swoje w kolejce po bilet. Pierwszy przystanek- "Zo" - centrum kultury. Dwie sale. Nie mam pojęcia jaki typ muzyki puszczali na jednej z sal, ale miała stały rytm i osobiście jej nie rozumiałam. Na drugiej rapowano na żywo. Sale zatłoczone, przejścia wąskie, na każdym kroku Włosi palący papierosy lub inne świństwa! Nienawidzę tego, że palą w każdym miejscu nie zważając na innych. Nawet na obiektach sportowych! W dodatku jak zatrzymają się żeby porozmawiać, to na środku przejścia zamiast gdzieś z boku, albo zatrzymają się centralnie w drzwiach i zaczynają palić papierosa. Impreza z Włochami to więcej chodzenia i gadania niż tańczenia czy stania w miejscu i słuchania muzyki. Trzeba do tego przywyknąć. Co pół godziny podjeżdżał autokar lub bus (navetta), która zawoziła do miejsca oddalonego jakieś 8 km od centrum. Tu zaczęła się prawdziwa przygoda. W autokarze nie brakowało zapachu wymiocin, a żeby się do niego dostać trzeba było trochę powalczyć ramionami. Drugie miejsce to Mercati. Miejsce gdzie są sady owocowe. Impreza pod gołym niebem, w blasku gwiazd, wśród palm, kaktusów i zapachu "agrumi" (cytrusów). Spacer między kaktusami był niesamowity, a samo wejście do obiektu gdzie wzdłuż ścieżki rosły około 2-3 metrowe palmy o grubych pniach i liściach tak długich, że czasem trzeba było się schylić, sprawiło że czułam się jak w filmie!


Mimo nadal słabej muzyki otoczenie i oczywiście towarzystwo sprawili, że impreza się udała! Poza sceną na dworze były też jedna albo dwie w budynku. Traumą okazał się powrót, gdyż po dobiegnięciu na bus okazało się, że nie ma miejsc i trzeba było poczekać minimum pół godziny na następny, a było dość chłodno. Zabawne, że wracałam z tą samą ekipą poprzebieranych ludzi, co jechałam na początku.