niedziela, 29 września 2013

Marinello

Pamiętacie Torre Faro? Mam dla Was coś lepszego! Laghetti di Marinello!!!



Rajskie miejsce! Idealne na leniwy dzień. Nic tylko położyć się na ręczniku, nakryć głowę czapką, wsłuchać się w szum fal i zrelaksować, czując jak promienie słońca delikatnie smagają skórę całego ciała nieśmiało przebijając się przez lekko zachmurzone niebo.

sobota, 28 września 2013

Torre Faro

Zaczynam zawierać przyjaźnie. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie Hiszpanie, którzy stanowią 90% Erasmusów i trzymają się razem nawet nie próbując nawiązać znajomości, bo oni nie będą mówić w innym języku niż  hiszpański... ich strata.
Byłam dziś w przepięknym miejscu- Torre Faro. Jest to frakcja Messyny, północno- wschodni punkt Sycylii, gdzie po pierwsze wyspę od stałego lądu dzielą zaledwie 3,6 km, a po drugie łączą się tu dwa morza: jońskie z tyrreńskim. Spotykają się tu różne prądy, które są na tyle silne, że płynąc niezgodnie z ich kierunkiem pozostaje się w miejscu. Super sprawa na trening oporowy! Można się położyć na wodzie i poddać sile prądu, zrelaksować. Obserwując zachowania ludzi, którzy tam spędzali dzisiejszy dzień, doszłam do wniosku że przychodzą tam żeby wykorzystać właściwości hydrodynamiczne wody, a przy okazji miło spędzić czas na wspólnych rozmowach. ;) ale zabłysnęłam! :D
Mimo że na dojazd potrzeba dobre 40 minut, myślę że będzie to jedno z bardziej przeze mnie uczęszczanych miejsc!






piątek, 27 września 2013

Cudowny dzień. Piękna pogoda, wspaniali ludzie... czyli piknik w górach. Haha zabawnie to brzmi- góry. Otóż obszar Messyny jest terenem o urozmaiconym ukształtowaniu terenu. Pojechaliśmy więc krętymi uliczkami trochę powyżej miasta- "su colli". Urzekło mnie świeże, rześkie powietrze o zapachu lasu. Nie zdziwi Was pewnie jeśli powiem, że było stamtąd widać cudowną panoramę, wzgórza i doliny, a u ich podnóża rozpościerał się błękit morza. Nasza ekipa liczyła około 20 Włochów, 1 Hiszpankę no i mnie. Czuć było ducha ich kultury: wszyscy rozmawiali, śmiali się, krzyczeli ;) gestykulując przy tym, robili mnóstwo zdjęć, tworzyli naprawdę zgraną ekipę. Grupa szybko nas zaakceptowała i zabawnie było słuchać jak kaleczą język angielski i męczą się z wymową polskich słów. Niestety Włosi nie słyną z dobrej znajomości j.angielskiego i sami otwarcie się do tego przyznają. Zrobiliśmy grilla i jedliśmy własnej roboty "panini". Bułka przekrojona na pół, polana sosem, wedle uznania ketchupem czy majonezem, do tego pomidorki, sałata i kiełbaski nadziane warzywami albo kawałki mięsa nadziane serem i bułką tartą serwowane na patyku. Na deser małe kanapeczki z nutellą. Coś wspaniałego!

I to w kulturze włoskiej jest piękne- że przyjaźnie sa skarbem, o który się wyjątkowo dba.

wtorek, 24 września 2013

I primi giorni

Pierwszy przystanek: Rzym
Rzym jest miastem otoczonym siedmioma wzgórzami, których szczyty stanowią doskonałe punkty widokowe, skąd można podziwiać panoramę całego miasta.
Rzym przywitał mnie piękną pogodą. Tak już przyzwyczaiłam się do jesiennych polskich temperatur, że jak wysiadłam z samolotu to aż zabrakło mi tchu.
Rzym z początku mi się nie spodobał. Turystów jadących z lotniska witają wysokie, zaniedbane, trochę obskurne i z odpadającym tynkiem budynki, typowe dla Italii, z drewnianymi zasłonami w oknach, których osobiście nie lubię. Duże zatłoczone miasto pełne pędzących samochodów, skuterów wyłaniających się znienacka zza każdego rogu, turystów i ja z gigantyczną ciężką walizką, którą ledwo już za sobą ciągnęłam. Miałam tą przewagę nad innymi turystami, że jak już kierowca widział mnie z tym ciężarem, litował się i uprzejmie CZASEM umożliwił przejście przez ulicę, bo należy pamiętać, że w Rzymie, jak i w większości myślę miastach Italii na ulicach panuje prawo dżungli.

Watykan

Koloseum

Forum Romanum

środa, 18 września 2013

Został tydzień...

Zacznę od początku. Jakiś rok temu odbyłam praktyki studenckie na Sycylii. Wydarzyło się tam tyle, że żałowałam, iż nie prowadziłam pamiętnika lub bloga. Wiele uleciało z pamięci i tylko okazjonalnie się przypomina. A szkoda… Tym razem postanowiłam nie popełnić tego błędu. Postaram się systematycznie prowadzić bloga, udokumentować najważniejsze i najcudowniejsze chwile na wyjeździe. Nazwałam go „i momenti indimenticabili”, co oznacza „niezapomniane chwile”, dlatego, że taka esperienza, doświadczenie może się zdarzyć raz w życiu. I tak, zakochana w Italii i jej mieszkańcach postanowiłam, że tam wrócę… i stało się. Jadę na Erasmusa, do Messyny. Mija się to trochę z moimi pierwotnymi planami, ale nie chciałam czekać rok, że a może mnie przyjmą w wymarzone miejsce do Catanii (gdyż moja uczelnia nie miała z tamtą podpisanej umowy). Chciałam jechać jak najszybciej!
Został tydzień. Pełna obaw i niepewności czekam na wyjazd. Spakowana? Skądże!!! Brak mi do tego głowy. Nie mogąca się doczekać? Z tym trochę gorzej, bo im bliżej wylotu tym mam więcej obaw… Czy się ogarnę, czy się utrzymam, czy mnie nie oszukają na mieszkaniu, czy mój bagaż nie zaginie itp… Po miesiącu intensywnych poszukiwań fartem udało mi się znaleźć pokój… ale… od 1.10. A przyjeżdżam 25.09. I dziś przypadkiem, jak grom z jasnego nieba spadła mi pewna dziewczyna, włoszka, z którą kiedyś rozmawiałam w sprawie studiów w Polsce. Zupełnie się nie znamy, ale powiedziała, że nie zostawi mnie na ulicy i przygarnie do siebie jeśli okaże się, że w akademiku, który spróbuje mi załatwić na ten czas, nie będzie dla mnie miejsca na te 5 nocy.
W momencie kiedy znajomi zawiedli, okazało się że istnieją jednak ludzie ! Zupełnie obcy, a życzliwi i bezinteresowni.
Tyle tytułem wstępu.