środa, 23 października 2013

Pierwsze koty za płoty

W końcu zaczęło się na dobre. Zaczynam badać teren, poznawać innych studentów, profesorów, tematykę przedmiotów. Okazuje się, że część z nich będzie dla mnie powtórką, ale ze względu na różnice programowe i pokrywające się godziny zajęć nie mogłam dokonać lepszego wyboru. Cóż... najwyżej w niektórych dziedzinach osiągnę poziom mistrzowski. Na pewno mi to nie zaszkodzi, a tylko wzbogaci i utrwali wiedzę. Na pierwszych zajęciach zajęłam miejsce w miarę blisko prowadzącego żeby dobrze go słyszeć, mieć większą możliwość na zrozumienie czegokolwiek. Nie sądziłam jednak, że usiądę w męskim gronie :) Lekcja zaczęła się z 15-20 minutowym opóźnieniem. W sali było ponad 30 stopni. Brak klimatyzacji i świeżego powietrza usypiał i wprowadzał w stan zdenerwowania. Znajomość języka dużo mi daje, bo jestem w stanie zrozumieć wiele rzeczy. Jednak skupienia starcza tylko na godzinę. Potem mogę jedynie wychwycić pojedyncze słowa, zaczynam błądzić myślami to tu, to tam. W dodatku, o ile słuchanie i rozumienie przychodzi w miarę łatwo, o tyle notowanie po włosku tego co powiedział profesor i koncentracja na tym co mówi dalej- nie. Przewyższa to moje możliwości. Nie denerwuję się jednak, bo początki są zawsze trudne. A co mają powiedzieć studenci, którzy w ogóle nie znają włoskiego i wychodzą z zajęć nie mając pojęcia o czym one były? Śmiać mi się chce jak po całym dniu przeglądam zeszyt i widzę pół zdania po polsku, pół po włosku, albo zdanie po polsku z jednym kluczowym słowem w środku po włosku. Ale wierzę, że nabiorę wprawy. Robienie notatek w języku obcym jest o tyle istotne, gdyż pozwala zaczerpnąć nowego słownictwa i ułatwi posługiwanie się materią.
Wykładowcy i studenci poza tym że mówią w innym języku, niczym nie różnią się od nas, polaków. Zawsze znajdzie się grupa, która przeszkadza, grupa zainteresowanych przedmiotem, notujących, śpiących czy grających na telefonach. Wśród wykładowców już mogłabym wskazać ich polskich odpowiedników- konkretni, dający luz, ale wymagający wiedzy; opowiadający niekończące się historie, tak że student nie wie jak one się mają do przedmiotu; wyświetlający slajdy z tabelami, setkami danych, liczb, wykresów, których się nie rozumie i nikt nie wie, czy je przepisywać, uczyć się na pamięć, czy tylko zapoznać z ich treścią.

Pogoda nadal dopisuje. Sprzyja popołudniowym spacerom, ale także tym wieczornym kiedy to poprzez odbijanie się księżyca w morzu, tworzy się romantyczna aura. Cały czas się zastanawiam jak długo będę mogła chodzić w krótkich spodenkach :D


co jakiś czas przypływają turyści

spacery szczególnie są przyjemne wśród palm


Uwielbiam te drzewa! Niskie, ale bardzo rozłożyste.

Mimo iż palmy są cudowne, nie polecam się do nich przytulać. W moim wypadku zakończyło się to drzazgami na dłoniach.

poniedziałek, 21 października 2013

Reggio Calabria

To niesamowite, że tu nadal trwa lato! Codziennie rano budzi mnie słońce, a kładzie spać blask księżyca w morzu...
Ale czas powiedzieć trochę brzydkiej prawdy o Włoszech. Może i krajobrazy są piękne, roślinność bujna, kwiaty kolorowe, morze ciepłe i przejrzyste... ale na każdym kroku śmierdzi!!! Jest niesamowicie brudno i śmierdzi, śmierdzi i jeszcze raz śmierdzi. Co jak co, ale ten fakt męczy mnie niesamowicie. Jedyny plus z tego taki, że jak idę biegać to muszę biec szybciej, żeby nie udusić się od brzydkich zapachów- głównie śmieci. Plaże po sezonie brudne i też śmierdzące... Mieszkańcy nie segregują śmieci, a przez wysokie temperatury w ciągu dnia wszystko gnije i wydziela tą okropną woń. Inna sprawa, że po piątku i sobocie, kiedy to wszyscy wychodzą na spotkania, do barów, klubów, kina, a przede wszystkim żeby się pokazać, ubrani elegancko, że aż wstyd przemknąć obok nich w stroju sportowym, na ulicach zostaje syf: chusteczki, serwetki, papierki po fastfoodach, opakowania po różnych rzeczach, resztki jedzenia...



Ale dość narzekania. Przejdę do konkretów.
Na wyprawę do Reggio Calabria ekipa nam się posypała z samego rana, bo... zapowiadali przelotne deszcze. Pogoda jednak była przepiękna, słońce grzało, a delikatny wiaterek chłodził ciało. Ostatnio pisałam, że za chłodno na kąpiel. Wręcz przeciwnie! Woda u brzegów Kalabrii była idealna!!! Aż nie chciało się z niej wychodzić. Już od początku wycieczka była ekscytująca, bo musieliśmy przeprawić się łodzią, co wyjątkowo dobrze zniosłam. Nie obyło się bez panicznego śmiechu i łez w oczach ze strachu przed złym samopoczuciem. Sama Kalabria? Miasto jak miasto. Ciężko się po nim poruszać, bo jest pełne jednokierunkowych, małych uliczek i znajduje się na terenie bardziej górzystym niż Mesyna, tak więc poza Lungo Mare wszędzie jest pod górkę. Włosi jednak pomyśleli i w jednym miejscu zbudowano ruchomy chodnik, który łączy kilkanaście równoległych do siebie uliczek, znajdujących się na różnych poziomach. :) Jest to chyba jedyna atrakcja w okolicy :p



Poza tym charakterystyczne są schody, łączące kolejne poziomy miasta.



I kilka obrazków...

 Castello Aragonese. Jeden z symboli miasta.

Santuario di San Paolo

Fragment Lungo Mare. Gdyby nie palmy, to przypominało by to w Sopocie czy innej naszej polskiej nadmorskiej miejscowości


Co mnie zdziwiło, to ilość spotkanych ludzi z Rosji i Białorusi mających swoje sklepy, bary w Kalabrii. W jednym jedliśmy kebaba, bo wszystko było pozamykane. W końcu to niedziela. Jednak to coś małego w picie, z mięsem, "gotowanymi" warzywami i ostrym sosem zbytnio nie przypominało kebaba, a jak za cenę 3,50 euro wywołało u nas dużo śmiechu.


I w końcu udało mi się zjeść lody, takie na które czekałam z utęsknieniem od zeszłorocznych wakacji! Pełne smaku, delikatne, rozpływające się w ustach, dające ogromną przyjemność i satysfakcję z jedzenia ich, będące warte każdej ceny! Na szczęście nie mieszkam w Kalabrii, bo bym je jadła codziennie. A bar z tymi pysznościami prowadziła kobieta z Mińska!

Na deser zaserwuję Wam trochę kwiatków :)






piątek, 18 października 2013

Anioły istnieją...

W ostatnim czasie trochę się działo. Ustaliłam w końcu przedmioty, które będę studiować, poznałam nowych ludzi, próbowałam nowych rzeczy. Pogoda nadal dopisuje, ale około 17 mimo 20 kilku stopni jest już za chłodno na kąpiel w morzu. :(


Dowiedziałam się, że wieża w Torre Faro jest wysokości naszego Pałacu Kultury i Nauki! Patrząc na nią, nie powiedziałabym. Może dlatego, że jest smukła i nie tak monumentalna jak PKiN. Po co ona w ogóle? Kiedyś służyła jako łączący linie elektryczną (czy coś w tym rodzaju) między Mesyną a Kalabrią, gdzie jest druga taka sama wieża. Obecnie kable te znajdują się w dnie morza. Woda niestety nie sprzyja już dłuższym kąpielom. Powiedziałabym, że jest jak ciepły Bałtyk. Do tego odstraszają meduzy, które niestety dotkliwie parzą. Ta po lewej to przykład tutejszej, a te po prawej są w Bałtyku i nie robią krzywdy. Poparzenie meduzą kolega porównał do ugryzienia osy. Nieprzyjemne, ale da się żyć. Ślad został jak po ugryzieniu końskiej muchy- spore bąble i zaczerwienienie skóry wokół. No i do tego dokuczliwe delikatne pieczenie. Mnie na szczęście nie uraczyły swoim dotykiem ;), ale jak zauważyłam dwie, pływające w pobliżu to z krzykiem wybiegłam z wody, jak to ja.












Poszłam na próbę na trening z l'arrampicata, czyli wspinaczki. Jak byłam młodsza ścianka wspinaczkowa zawsze sprawiała mi frajdę, więc pomyślałam- czemu nie. Zajęcia zaczęły się od rozgrzewki- chwila truchtu, trochę skipów A, przysiady z podskokami. Potem ćwiczenia dynamiczne z ciężarkami na mięśnie kończyn i sporo ćwiczeń na mięśnie brzucha i pośladków. W końcu po prawie miesiącu nic nie robienia poczułam, że żyję! Po 30-40min rozgrzewki poszliśmy na ściankę. Nie była wysoka (2-3m). Instruktor polecił zrobić jeszcze kilka ćwiczeń już na ściance na wzmocnienie rąk i mięśni grzbietu. Strasznie bolały mnie palce. Niemożliwym dla mnie jest utrzymywać ciężar ciała praktycznie tylko na nich. Później zaczęliśmy się wspinać, przechodzić ze ścianki na ściankę. Dla mnie był to fun, inni ćwiczyli technikę. Obserwowałam koleżankę, która trenuje wspinaczkę ze 2 lata. W jej wykonaniu było to jak taniec! Ruchy płynne, delikatne, nie było widać, że mocuje się ze skałkami. Nie sądziłam, że jest to aż taka sztuka! Poznałam na tych zajęciach Włoszkę, która dosłownie spadła mi z nieba. Skończyła ten sam kierunek studiów, na którym ja jestem, była na Erasmusie w mojej uczelni macierzystej, jest zakochana w Polsce i jak tylko ma okazję to przyjeżdża na wakacje, no i co najważniejsze, zna środowisko koszykarskie tutaj w Mesynie, nawet jej mama gra w koszykówkę! :) Poczułam się jakby ktoś tam u góry wysłuchał moich próśb ;) Zobaczymy co z tego wszystkiego wyjdzie. Jestem dobrej myśli. Zmykam pobiegać!

na podsumowanie i zachętę do ćwiczeń

wtorek, 15 października 2013

Zapachy Sycylii 2


Mówiłam, że na jednym poście o kwiatach się nie skończy. Kolory, które mnie dziś otaczały rozjaśniły pochmurny dzień. Mimo zachmurzenia wycieczka nad morze się udała. Woda była rześka. Ani ciepła, ani zimna. Taka akurat. Tak samo jak i temperatura powietrza. Położyłam się na ręczniku, włączyłam muzykę Adele- "Someone like you" i zaczęłam się zastanawiać, gdzie jestem i co ja tu właściwie robię. Ogarnął mnie błogi spokój.
Razem z koleżanką postanowiłyśmy poćwiczyć na plaży. Ledwo zaczęłyśmy, a panowie (30-40+) rozpoczęli wędrówki w tą i z powrotem, udając że wcale się na nas nie patrzą. haha UROCZE!
Nie mam dziś weny na dłuższe rozpisywanie się, tak więc zostawiam Was z tymi pięknymi kolorowymi kwiatami. :)







niedziela, 13 października 2013

jeszcze trochę o Rzymie...

Doszły mnie słuchy, że za mocno okroiłam post o Rzymie. Mając trochę wolnego czasu postanowiłam to naprawić. Spójrzmy na Rzym oczami zwykłego turysty.


1. Dworzec kolejowy- Roma Termini. Gigantyczna stacja przesiadkowa kilkunastoma peronami, mnóstwem sklepików, barów... centrum stolicy Włoch. I zero miejsc do siedzenia. Czekając około godziny na spóźniony pociąg usiadłam, tak jak inni oczekujący na rampie przy oszklonej ścianie sklepu. Do wyboru miałam to lub podłogę. Nie zdziwiło mnie to mocno, bo pamiętam lotnisko Fiumicino w Rzymie, albo w Treviso (Wenecja), gdzie również miejsca siedzące, poza paroma krzesłami przy stolikach w barze, były na zimnej podłodze.

2. Znalezienie supermarketu graniczyło z cudem. Zapewne były w małych uliczkach, bo na głównych nie znalazłam żadnego, a i chłopak, który mnie gościł nie bardzo umiał mi wskazać drogę.

3. Mawiają, że warto zgubić się w Wenecji, aby odkryć jej prawdziwe uroki. W Rzymie też. Do Forum Romanum wprawdzie nie weszłam, ale obeszłam go z każdej strony, dzięki czemu zobaczyłam go lepiej, bardziej globalnie, niż jakbym weszła do środka i spacerowała wśród ruin. Błądząc wokół Forum Romanum przypadkiem znalazłam się na Kaiptolu. Po obejściu całości dosłownie już nie czułam nóg. Ale warto było! Zdałam sobie sprawę z ogromu tych miejsc.

4. Co serwuje "rzymski" McDonald?
McFlury- m.in. pistacchio (nie muszę chyba tłumaczyć), smarties (lentilki), brownies (kawałki czekolady z polewą czakoladową, o ile się nie mylę), baci perugina (czyli czekoladowo- orzechowy).
Za 1 euro- mała sałatka z pałeczkami chlebowymi, do tego buteleczka z: oliwa z oliwek + ocet z białego wina.
Sałatki!!! -> makaron rurki z tuńczykiem, pomidorkami i oliwkami; grecka z oliwkami i serem; 3 ziarna z kurczakiem, warzywami i tuńczykiem; sałatka cezara z grillowanym kurczakiem i grzankami.
W menu śniadaniowym mniej dziwnych kanapek z jajkiem, bekonem czy z czym tam jeszcze mamy w Polsce, a więcej muffinów, rogali i ciasteczek.

5. Jedzenie
Śniadanie- espresso + ciasteczka albo rogalik. Podobnie jak na południu, tylko tam króluje granita!


Obiad- makaron na milion sposobów + owoce na deser
Kolacja z trzech dań- makaron, mięso, sałatka + owoce
Ceny w barach- piwo z beczki 0,3-0,4l 6 euro, lód w rożku 3 euro.
Pizza- jaką tylko sobie wymyślisz, w kształcie prostokąta, sprzedawana na wagę, cena podana za 1kg (średnio 15 euro/kg), z czym spotkałam się tu po raz pierwszy. Za 3-4 euro można się najeść. 


Jedna bardzo przypadła mi do gustu: słynne prosciutto crudo z owocem figi, ciasto przekrojone na pół, składniki zamknięte w środku; o smaku słodkim ze słoną nutką prosciutto. Gdyby nie Włoch, który zabrał mnie na pizzę, nigdy pewnie nie spróbowałabym połączenia tych dwóch składników!


Co więcej, pizzę można kupić o każdej porze dnia! Na Sycylii dopiero w porze kolacji.

6. Dobrze poznać kogoś ze skuterem! Jest to najszybszy sposób poruszania się po Rzymie. Miałam to szczęście ;) Dzięki temu w ciągu 1 dnia zobaczyłam dużo więcej niż mogłabym zobaczyć przez tydzień. Niestety dla fanów robienia zdjęć ten sposób zwiedzania jest kłopotliwy.


7. Rzym północny a Rzym południowy
Z tego co opowiadał mi mój rzymski gospodarz, na północy żyje wyższa, lepsza klasa społeczna. Jest tam wiele Villi- to takie duże, zadbane parki, otoczone ogrodzeniem. Idealne miejsca na romantyczny spacer, relaks na świeżym powietrzu, to miejsca spotkań towarzyskich, jak również w celu uprawiania sportu. Południe urzeka bogactwem roślinności. Momentami czułam się jak na Sycylii, wśród palm i kwitnących krzewów.



panorama Rzymu z jednej z villi.

8. W Rzymie nikt nic dla Ciebie nie zrobi bezinteresownie. Trzeba uważać na natrętnych imigrantów. Na peronie kolejowym zaczęłam szukać wzrokiem kogoś, kto mógłby mi pomóc wnieść do pociągu 32kg walizkę. Zaczepił mnie jakiś na pierwszy rzut oka uprzejmy pan. Wniósł mi walizkę. Podziękowałam. Nie zrozumiał. Nie chciał mi oddać walizki i na siłę wniósł mi ją dalej do środka wagonu, gdzie miałam zarezerwowane miejsce. Nie chciałam dalszej pomocy. Nie chciałam mieć jej na półce nad siedzeniem, bo po pierwsze była za duża, po drugie jak miałabym ją niby potem zdjąć? Uparł się jednak i wepchnął ją tam. Na koniec oczekiwał pieniędzy, których ode mnie nie dostał. Nie chciałam natarczywej pomocy i nie zamierzałam wyjmować portfela w obawie o kradzież.

9. Szczególnie do dziewczyn- uważnie wybierajcie osobę, która miałaby Was przenocować. Warto zapamiętać, że choćby najsympatyczniejszy Włoch, zawsze pozostanie sobą. Rozczarowałam mojego hosta swoją niedostępnością. Uświadomił mnie odstawiając mnie ostatniego dnia na stację kolejową, że jeśli Włoch zaprasza do siebie do domu, co więcej na noc, i to dziewczynę a ona się zgadza, jednoznaczne jest że przystaje na "lepsze poznanie się", a jeśli nie to czemu miałby jej nie wyprosić ze swojego domu? Korzystałam w Rzymie z couchsurfingu i niestety nie udało mi się wytłumaczyć mojemu gospodarzowi, że idea tego jest inna oraz że jeśli dziewczyna wybiera CS, to liczy na to, że nie trafi na napalonego typa. Na przyszłość poradził mi hotel, jeśli nie zamierzam ryzykować. Cóż... nie raz byłam na cs i pierwszy raz się zawiodłam. Na szczęście był na tyle grzeczny, dobrze wychowany i uprzejmy, że po pierwsze zapytał się mnie czy mógłby mnie pocałować, po drugie nie dobierał się do mnie, po trzecie nie wyprosił z domu gdy odmówiłam jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, mimo iż w tym momencie stracił mną zainteresowanie. Żeby zmniejszyć nutkę dramatyzmu sprostuję, że wyszłam z tego cała i zdrowa ;)

10. Mimo masy turystów, tłoku i miejskiego zgiełku, wieczorną porą można zakochać się w Rzymie




Pachino, Marzamemi, Modica... czyli Sycylia południowa

Wczoraj nic nie pisałam, bo widoki odebrały mi słowa.
Pociąg mknął nad samym morzem, tuż przy plaży. Promienie leniwego słońca schowanego jeszcze częściowo gdzieś we mgle tak mieniły się w morzu, że miało ono srebrzysty połysk. I te delikatne fale rozbijające się o brzeg. Idealny obrazek na początek dnia.



W okolicy Taorminy witały mnie kwiaty: róż przeplatający się z bielą, granat z żółcią. W końcu mogłam zobaczyć z bliska słynną Isola Bella, czyli piękna wyspa. Niestety turysta podróżujący pociągiem zrobi sobie tylko na nią smak, ponieważ ledwo co się ją zauważa, a już pociąg wjeżdża do tunelu i wyjeżdża u jej końca. Wrażenie jednak pozostawia niesamowite. Posłużę się zdjęciem zrobionym podczas wakacji.


W drodze na południe zatrzymałam się w miejscu, z którym wiążę mnóstwo niesamowitych wspomnień- Santa Maria La Scala. Mała miejscowość położona nad samym morzem, nad którą rozciąga się La Timpa- rezerwat natury.




Jak już obiecałam, temat kwiatów jest zawsze obecny!

Miejsce to jest zupełnie inne w sezonie letnim. Otóż podczas wakacji na skałach jest pomost, tzw. "solarium", duża drewniana platforma, na której można się opalać i bary. Jako jedną z ciekawostek, powiem że w S. Maria La Scala można zjeść pyszną granitę!!!

Następny przystanek Pachino. Zatrzymałam się tam u pewnego znajomego na noc. Po południu pogoda się trochę popsuła, niebo się zachmurzyło i były przelotne deszcze. Co nie zmienia faktu, że temperatura sięgała 30 stopni. Pod wieczór wilgotność powietrza była bliska 100%. Ciężko się oddychało i czuło się pot na całym ciele. Dom znajdował się około 50 m od plaży. Morze tego dnia było lekko wzburzone, unosiła się nad nim mgła. Nie ma jednak nic piękniejszego niż obudzić się rano i słyszeć szum fal!

Wieczór spędziłam w Marzamemi. Małe portowe miasteczko, słynące z połowu tuńczyków. Niskie budynki, murki z białego kamienia, po zmroku oświetlone żółtym światłem. Ma swój romantyczny i tajemniczy klimat. Za dnia musi być jeszcze piękniejsze! Patrząc na morze, widać rozciągającą się w dal płyciznę, czystość i przejrzystość wody z mnóstwem pływających rybek. Poza paroma uliczkami i portem są tam dwa placyki. Jednak chcąc dostać się z jednego miejsca w drugie trzeba trochę pobłądzić zanim znajdzie się przejście, jak w labiryncie. Niestety nie uraczę Was własnymi zdjęciami, ale wybrałam w internecie takie, które najlepiej moim zdaniem mogą oddać piękno i tajemniczość tego miejsca. Resztę pozostawiam Waszej wyobraźni.



 Musi być bardzo ciekawie mieszkać w takim miejscu

Na deser Modica- "profumo di storia fra emozioni baroche", czyli zapach historii wśród barokowych emocji. Historyczne centrum miasta zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Osobiście urzekają mnie miejsca "antyczne"...




 Duomo di San Pietro, XVIII w.

Castello dei Conti



Warto wspomnieć o Cioccolato di Modica. Zdjęcie przedstawia uliczkę prowadzącą do sklepu. To jeden z najsłynniejszych i najlepszych wyrobów cukierniczych pochodzących z prowincji Ragusa. Zgodnie z tradycją jest produkowana w taki sam sposób jak robili to starożytni Aztecy. Historia sposobu jej wytwarzania sięga XVI wieku. Dlaczego jest taka szczególna? Bo wytwarzana jest prosto z ziaren kakaowca. Każda tabliczka zawiera jedynie dwa lub trzy składniki- masę kakaową, cukier oraz aromat smakowy. Wchodząc do sklepu odczuwa się ekskluzywność produktu. Na ladzie wystawione są miseczki z różnymi smakami do degustacji: wanilia, pomarańcza, kardamon, chilli, cytryna, owoce, orzechy, i inne których nazw nie pamiętam. Były też czekolady zawierające 60, 70, 80, 90, 100% kakao. Jeśli chodzi o smak, według mnie lepsza jest Milka czy Wedel, ale czy zdrowsza? :)  To co mnie zaskoczyło to konsystencja. Kostka czekolady wręcz rozpływała się w ustach, była bardzo delikatna i czuć było drobinki kakao. Coś niesamowitego.

Na zakończenie kilka ciekawostek:

"Moviti fermu" - dwa słowa, które same sobie zaprzeczają, jakby chcąc powiedzieć: rusz się zatrzymując. Nie da się tego przetłumaczyć na język polski. W dialekcie sycylijskim, w niektórych regionach, między innymi na południu, Sycylijczycy używają tego zwrotu aby pogonić kogoś, powiedzieć "rusz się", co zaprzecza logice tego zdania.

W jednej z restauracji w kopercie ze sztućcami i serwetką znalazłam sentencję:
"La gloria è come un cerchio nell' acqua, che non cessa mai d'allargarsi finchè, a furia di spandersi, si sperde nel nulla." William Shakespeare
-Chwała jest jak koło w wodzie, które nigdy nie przestanie się poszerzać, aż dzięki wściekłości do rozprzestrzeniania się, zgubi się w nicości (mniej więcej :p )
To trochę jak ciasteczko z wróżbą ;)

I ostatnia rzecz- przesłanie prosto z serca: